egzemplifikacja egzemplifikacja
2883
BLOG

Lech Kaczyński a Traktat Lizboński

egzemplifikacja egzemplifikacja Polityka Obserwuj notkę 7
Podpisanie Traktatu Lizbońskiego przez śp. Lecha Kaczyńskiego jest coraz częściej powodem do odsądzania go od czci i wiary, wskazywania że działał wbrew narodowym interesom, nie zależało mu na suwerenności i niepodległości państwa, czy też prostu  do nazywania go "zdrajcą, który złamał przysięgę prezydencką" (via Kurwin-Mikke).
 
O ile takowe głosy pojawiają się w środowiskach, które od początku były  przeciwne podpisaniu tegoż dokumentu (podobnie jak i sam Lech Kaczyński, który do podpisania został raczej przymuszony, aniżeli zrobił to dobrowolnie) są poniekąd zrozumiałe, o tyle w żaden sposób nie da się zrozumieć krzyków ze skrzydła proeuropejskiego -  tego, które od samej genezy powstania euro- kołchozu  było "za" (cokolwiek by to nie było i tak by poparło, by żyło się lepiej wiadomo komu). Takie plucie dla samego plucia, ale to raczej cecha rozpoznawcza pewnej partii nie-obywatelskiej.
 
Mimo iż temat budzi spore kontrowersje warto się nim zająć i rozważyć wszystkie ewentualne możliwości rozwoju sytuacji.
 
Na wstępie można, a nawet należałoby przypomnieć kilka suchych acz istotnych faktów:
 
Jak zapewne niektórzy reprezentańci gatunku homo sapiens zamieszkujący nasz nadwiślański kraj pamiętają:  według oficjalnych wyników podanych przez  PKW: za przystąpieniem Polski  do UE i ratyfikacją traktatu ateńskiego opowiedziało się 77,45% obywateli (frekwencja 58,85%). Dwu dniowe referendum odbyło się 7 i 8 czerwca w 2003 r.
 
Przytaczam te dane, ponieważ będą one miały istotne znaczenie w podsumowaniu tejże notki.
 
Również wiadomym i nie wymagającym specjalnego tłumaczenia jest fakt iż, każdy traktat (pomijając pierwszy, bo to właśnie do niego wprowadza się poprawki) sam w sobie jest niczym. Jest jedynie uzupełnieniem poprzednich aktów prawnych. Można z tych dokumentów coś zrozumieć tylko, jeśli ma się przed oczyma porozumienia ratyfikowane wcześniej. Każda później zawarta ugoda jest wprowadzeniem zmian do umów międzynarodowych, które weszły w życie wcześniej. 
 
Lizboński sam w sobie traktatem miał co prawda nie być, ale gdy zamiary przepchnięcia przez Angelę Merkel (zwanej Andżelą) "Konstytucji Europejskiej" spełzły na niczym musiała znaleźć inny sposób wprowadzenia jej najważniejszych założeń. Tak i oto zrodziła się idea a rozwiązaniem okazał się traktat. Suma summarum zazwyczaj takowe porozumienie zawarte pomiędzy państwami członkowskimi było drobnym liftingiem, bądź wprowadzeniem niewielkich kosmetycznych zmian do już istniejącego prawa (choć czasami także znaczących). Takowe modyfikacje mają na celu jeszcze silniejsze pogłębienie procesu tzw. integracji europejskiej. Niestety ma to też swoje niekorzystne konsekwencje (które budzą sprzeciw niektórych środowisk)  - ogranicza suwerenność poszczególnych państw członkowskich a tzw. organom UE daje większe prawa i kompetencje. Takie jest niestety jedno z najważniejszych założeń funkcjonowania euro-kołchozu. Za tym także opowiedzieli się Polacy w referendum... Za integracją. 
 
Jednak ten z Lizbony różni się od pozostałych w sposób znaczący (świadczyć może o tym choćby jego obszerność). Ten dokument diametralnie zmienił funkcjonowanie Unii Europejskiej, dając więcej praw państwom większym a marginalizując przy tym pozycję tych mniejszych (Czechy, Polska itd.). Traktat zawiera wszystkie najważniejsze koncepcje, które chciano wprowadzić pod nazwą "Konstytucja Europejska". Z tymże od początku wiadomo było, że prawdziwym sensem istnienia UE jest budowa sui generis państwa federalnego - wszak ma już nawet flagę, hymn itd. A całkiem niedawno chciano zastąpić naszego Orła Białego flagą Unii na koszulkach sportowców...
 
Jednak ten wywód, jak wskazuje tytuł nie ma być o traktacie samym w sobie, więc czas przejść do meritum.
 
Jak wiadomo Lech Kaczyński traktat podpisał. Podpisał po wielu wizytach, namowach UE, rządu, niekończących się naciskach, błaganiach, groźbach - praktycznie przymuszony do uczynienia tego.
Gdyby nie podpisał nastałby czas jeszcze większego plucia na niego (wszakże nie wiem, czy jeszcze większe byłoby możliwe), poziom nagonki medialnej i krytyki ze strony pseudo-celebrytów sięgnąłby zenitu, oskarżenia o działanie wbrew woli Narodu Polskiego (gdyż tenże za wejściem był i chce się intergować nadal) byłyby wypluwane niczym jad ze złotych ust pewnego Stefana N., a mieszanie z błotem za ingerowanie w decyzję demokratycznie wybranego rządu nie miałoby końca. Poza tym dalej blokowałby wszystko, psuł, mącił, siał zamęt, nienawiść itd. 
Mimo woli poszedł im na rękę, gdyż taka była wola społeczeństwa - źle.
Nie uczyniłby tego - też źle.
Cokolwiek zrobiłby, bądź nie - byłoby źle. Takie są efekty "polityki miłości" i nagonki na śp. Prezydenta.
Podpisał, bo musiał. Gdyby nie jego upór nie byłoby wielu ustępstw w tymże traktcie, gdyż rząd godził się na wszystko (co czyni do tej pory). 
Podobnie miała się sprawa z Vaclavem Klausem. Robił, co mógł. Jest eurospeptykiem i także podpisał, wywalczając wcześniej dla swojego kraju korzystne w tej sytuacji kompromisy. Tylko tyle, lub aż tyle.
 
Sejm większością głosów również go przyjął. Rząd podobno realizuje wolę obywateli, więc skoro obywatele sobie wybrali właśnie taki tzn. że słuszną linię ma nasza władza.
 
Gdyby odbyło się referendum w tej sprawie obywatele też by ten traktat poparli. 
 
Ktoś powie, że mogę sobie tylko tak dywagować, bo rzekome referendum przecież się nie odbyło.
Skoro premier Tusk tak ochoczo zachęcał i namawiał inne kluby parlamentarne do poparcia go, to nie ma się co łudzić, że za pomocą mainstreamowych mediów nie przekonałby do tegoż samego sporej części obywateli wychodzących z założenia "po co mam myśleć - mam telewizor". Dokument ma  rozmiary dość spore, więc nie podejrzewam tzw. przeciętnego zjadacza chleba o zapoznanie się z nim - a jedynie o głosowanie na tak, poddając się proeuropejskiej propagandzie. 
 
 Czytała Krystyna Czubówna

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka